Wywiad – Jan, Michał i Krzysztof Powałka

Jan-Michal-Krzysztof-Powalka

Jak wyglądał początek i rozwój malarstwa w rodzinie Powałka?

Jan Powałka: Tak naprawdę moje zainteresowanie sztuką, malarstwem i rysunkiem rozbudziła we mnie nauczycielka, kiedy w wieku 7-8 lat przebywałem w sanatorium dla dzieci. To ona zauważyła moje zdolności i popchnęła mnie w kierunku malarstwa. Potem konsekwentnie kontynuowałem naukę rysunku w liceum plastycznym. Niestety po maturze nie dostałem się do wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych. Wtedy stanąłem przed dylematem: praca czy wojsko? Wybrałem wojsko. Jednak cały czas pracowałem nad swoim rozwojem – zostałem samoukiem. Po odbyciu służby wojskowej dostałem się na Wydział Artystyczny uniwersytetu w Lublinie. Jednak ukończenie tej szkoły nie dawało uprawnień artysty, a w tamtym okresie tylko oni mogli kupować bez przeszkód blejtramy, farby i inne materiały potrzebne do pracy. I aby móc tworzyć i posiadać status artysty co roku musiałem stawiać się w Ministerstwie Kultury, gdzie przedstawiałem komisji swoje obrazy, a ona wydawała werdykt czy mogę dalej tworzyć. Bo tylko taka droga była możliwa dla twórców, którzy w tamtym okresie nie ukończyli Akademii Sztuk Pięknych bądź nie mieli specjalnych względów w Związku Polskich Artystów Plastyków. Był to bardzo trudny okres dla osób próbujących działać w sztuce. Mimo, że sprzedawałem dużo obrazów,  nauczałem też plastyki w szkole podstawowej oraz w liceum. Jednak w latach 90. nastąpiło załamanie rynku sztuki i dopiero na początku 2000 roku wszystko powoli zaczęło wracać do normy.

Jan-Powalka
Jan Powałka

Czy Pana żona również zajmuje się sztuką?

J.P: Nie, żona zajmuje się rękodziełem.

Krzysztof Powałka: Maluje za to babcia – mama naszej mamy.

J.P: I to zaczęła tworzyć po sześćdziesiątce. U nas prawie każdy jest zaangażowany w jakąś dziedzinę sztuki. Synowie od małego siedzieli „w farbach” – poznawali ich odcienie, konsystencję, zapach. Można powiedzieć, że przechodzili podobny etap jak ja, gdy w sanatorium rozpoczynałem swoją życiową podróż z malarstwem.

A synowie? Jak zapamiętali początki swojej twórczej drogi?

Michał Powałka: Nam było zdecydowanie łatwiej niż tacie. Jako dzieci dzieliliśmy z bratem jeden pokój. Była to nasza wspólna przestrzeń, którą kształtowaliśmy zgodnie z naszymi potrzebami -słuchaliśmy tej samej muzyki, bawiliśmy się tymi samymi zabawkami. Rysowaliśmy też na bazie tych samych doświadczeń, których dostarczało nam również przebywanie w naszym wspólnym pokoiku. Jako nastolatek nie do końca chciałem wiązać swojego życia z malarstwem. Szukałem być może innej drogi, albo chcąc dać sobie jeszcze trochę czasu wybrałem liceum ogólnokształcące. Po 4 latach zdecydowałem, że jednak sztuka to jest to co chciałbym robić. Poszedłem na prywatne kursy rysunku, a później ukończyłem Wyższą Szkołę Sztuki i Projektowania na Wydziale Grafiki w Łodzi. Zaraz po ukończeniu pierwszego kierunku podjąłem dalsze studia na Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach. Jako absolwenci Akademii pojechaliśmy z bratem do pracy, gdzie podjęliśmy pracę jako animatorzy w Peschiera del Garda we Włoszech. Po pewnym czasie zaczęliśmy tam tworzyć dekoracje do teatru. To we Włoszech poznałem miłość swojego życia i tam postanowiłem zostać na stałe. Pracowałem przez dłuższy czas na południu Włoch jako projektant – grafik. Tworzyłem ilustracje do książek. Nigdy jednak nie zdarzyło się, że całkowicie przestałem malować. Projektując grafikę w pewnym momencie zaczęło mi brakować wolności, bo zawsze w sztuce użytkowej artysta jest zależny od osoby, która zamawia konkretną pracę. Doszło w końcu do tego, że porzuciłem drogę projektową, a obecnie tak naprawdę głównie maluje farbami olejnymi.

K.P:  Ja z kolei wiedziałem od początku czego chcę. Wybrałem liceum plastyczne gdzie zainteresowałem się witrażem, z którego zrobiłem specjalizację. Ale natura techniczna wykonania witrażu, potrzeba pieca i nie tylko, spowodowała, że zaczęłam malować. A stało się to dzięki prezentowi od taty – książki „Kamień i cierpienie” opowiadającej o życiu Michała Anioła. Książka ta na tyle zmieniła moje zapatrywania na sztukę, że postanowiłem zostać malarzem. Studiując na Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach, gdzie dominowała i dalej dominuje w malarstwie sztuka abstrakcyjna, stawałem w opozycji i chciałem malować realistycznie. Bolało mnie też, że na Akademii uczono dorosłych ludzi wrażliwości. A przecież jedynych rzeczy jakich można nauczyć w malarstwie to technika, warsztat i technologia. Jednak według mnie tego się właśnie nie uczy. Rozpoczynając studia artystyczne nie umiemy w pełni malować, nie możemy też zakładać, że jak już studiujemy sztuki piękne to od początku jesteśmy fachowcami w danej dziedzinie. Podsumowując: początki były trudne. Wszystkie indywidualne sukcesy zależą od ogromnej pracy. Pierwszą moją próbą na rynku sztuki, potraktowaną również przeze mnie jako pierwszą szkołę życia, był 5-letni pobyt w Barcelonie. Nie znałem języka hiszpańskiego, miałem trudności w odnalezieniu się na tamtejszym rynku sztuki. Jednak po kilku udanych wystawach okazało się, że doceniono moje malarstwo, a ja znalazłem potwierdzenie, że to co robię ma sens.

M.P: Mamy jednak świadomość, że to tata pokazał nam warsztat malarski. Liceum, Akademie – one również nam pomogły, ale przede wszystkim tata nam pokazał jak malować, jak używać pędzli, jak myśleć o obrazie, jak myśleć na obrazie. Mama zaś dała nam energię, wspierała nas zawsze w tym co robimy. W obojgu rodziców mieliśmy wsparcie więc byłonam zdecydowanie łatwiej niż tacie gdy zaczynał swoją drogę twórczą.

J.P: Dokładnie, moi rodzice nigdy się nie zajmowali sztuką. Tata był murarzem, mama imała się różnych zajęć żeby zarobić na chleb. Były obawy i pytania z ich strony: a co Ty będziesz miał z tego malarstwa?

M.P: Nasza babcia do tej pory mówi, że „prawdziwa praca jest na kopalni, a nie malarstwo”. Podobne opinie krążyły wśród znajomych. Gdy mówiliśmy, że żyjemy z malarstwa patrzyli na nas ze zdziwieniem. No bo jak można zarabiać porządne pieniądze na malowaniu?

A co z inspiracjami? Skąd czerpiecie pomysły?

M.P: Na pewno z różnych źródeł. Pomysł może narodzić się poprzez szkicowanie: siedzisz, myślisz i nagle zaczynasz rysować i tworzyć. W ten sposób na pewno powstało sporo obrazów. Inspiracją może być również padające światło, plama czy zestawienie dwóch przedmiotów, które wychwyciliśmy z otaczającej nas rzeczywistości. Głównym motywem naszych obrazów jest też ludzka postać, nawet jak jej nie widać, to ona tam się znajduje. W dzisiejszym świecie ludzie wycofują się z kontaktu z drugim człowiekiem bądź mają z tym trudność. Zaczynamy mieć poważny problem z komunikacją między ludźmi, z jej werbalnymi i pozawerbalnymi aspektami, z naszą emocjonalnością, czy nawet umiejętnością odczytywania i rozumienia swoich emocji. Mamy tez problem ze swoją fizycznością. I tego typu poważne tematy powinny być poruszane przez twórców. Różnimy się kolorem skóry, mieszkamy w różnych częściach globu, mamy odmienne tradycje czy rytuały, ale generalnie sam człowiek i jego problemy są na całym świecie takie same. Dlatego obraz powinien być komunikatem wizualnym przedstawiającym często coś rzeczywistego, ale w bardzo nierzeczywistej konwencji.

A sama nagość, którą często przedstawiacie jest też trochę pozbawieniem człowieka poczucia bezpieczeństwa, ale i całej szczerej prawdy o nim?

Krzysztof-Powalka
Krzysztof Powałka

K.P: Stworzyłem kiedyś cykl: Szczerość – nagość. Dlaczego go tak nazwałem? Spójrzmy na plażę nudystów. Człowiek bez ubrań, bez gadżetów i dodatków jest taki jak go Pan Bóg stworzył. Nie może się ukryć, jest prawdziwy, jest sobą. I myślę, że powinniśmy spróbować zacząć akceptować swoją fizyczność, swoją nagość i nie ma znaczenia jaka ona jest – chuda, gruba, młoda, stara, niedoskonała. Bo ciało człowieka jest piękne samo w sobie. A im jest większa różnorodność, tym jest ciekawiej. Można patrzeć na rękę i każdy detal się zmienia, współgra. Jest taka bardzo piękna metafora, że jak zaczynamy współgrać to wytwarza się piękno. Nie ważne czy mamy 20 czy 70 lat.

J.P: Inspiracje… kiedyś moje szkice do obrazów zaczęły powstawać podczas bardzo nudnych konferencji, spotkań, sesji rady miasta. Zawsze na te spotkania brałem ze sobą kartkę, żeby coś notować. Ale, że te spotkania w większości do najciekawszych nie należały, zaczynałem po prostu na tych kartkach rysować. Najpierw jedna kreska, dwie, trzy. Rysunek zaczynał tworzyć się i obrastać. Jak później przyglądałem się tym szkicom  wydawało mi się, że one w jakiś sposób nawiązywały do całej atmosfery, która panowała na takim spotkaniu. Najpierw tworzyłem, żeby cokolwiek robić, żeby zobaczyć, że coś powstaje, coś sensownego niż bezsensowne słowa, które do mnie docierały. Potem robiłem drobne poprawki i na podstawie tego szkicu zaczynałem tworzyć obraz. Najczęściej taki szkic był tą inspiracją, ale wyjętą z mojej podświadomości. Natomiast jak siadałem i zaczynałem „wymyślać” obraz od początku do końca wtedy zaczynał się problem.

A jak powstaje temat i tytuł pracy?

J.P: Temat najczęściej buduje się podczas malowania. W momencie kiedy zaczynamy tworzyć obraz to nie wiemy często jak on będzie wyglądać na końcu. Nikt tego nie wie. Dlatego, że w momencie jak zaczyna się dokładać kolejne elementy, kolejne kreski, kolejne plamy, powstają wtedy bardzo często nowe pomysły, a sam obraz się rozbudowuje. Najczęściej jest na początku bez tytułu. A później ten tytuł, ta inspiracja, która wydaje się, że była od początku dopiero się rodzi.

K.P: Tytuł staje się w pewnym momencie furtką, która pokazuje drogę, którą artysta chce poprowadzić odbiorcę. Każdy nas ma inne doświadczenia, każdy widzi obraz na swój własny sposób, w każdym budzi inne emocje, a tytuł jest kierunkowskazem i podpowiedzią interpretacyjną. Forma realistyczna pozwala nawiązać wizualny kontakt z odbiorcą. My nie chcemy, żeby został pozostawiony sam sobie bo to automatycznie eliminuje artystę. Ja bardzo często dziwię się, że wchodząc do galerii malarstwa współczesnego sam muszę się zastanawiać co artysta chce mi powiedzieć za pomocą swojego dzieła.

M.P: Jeżeli my próbujemy nawiązać kontakt z odbiorcą, nawiązać z nim dialog, potrzebujemy pewnego rodzaju słów i wykształconego języka. Powinny to być treści zrozumiałe dla innych. A naszymi słowami są elementy realistyczne, z naszego otoczenia, które łączymy z naszymi wizjami z zupełnie odrealnionego świata, ale w pewnym stopniu zrozumiałego dla odbiorcy. Trzeba jednak uważać z tytułami, nie mogą one być zbyt dosłowne, bo nie pozostawiamy wtedy dla odbiorcy miejsca na wyobraźnię.

J.P: Ważne aby odbiorcę zainteresować samą techniką wykonania i popisem umiejętności, które są potrzebne do wykonania konkretnego dzieła. By rozbudzić w nim refleksję – jak to jest zrobione?

A ile trwa proces powstawania jednego dzieła?

Michal-Powalka
Michał Powałka

M.P: My zazwyczaj zaczynamy kilka obrazów na raz, co jest podyktowane procesem malowania farbami olejnymi. Poszczególne warstwy muszą schnąć przez jakiś czas, dlatego w momencie ich dosychania zaczynamy drugi obraz. Ciężko oszacować jaki okres jest tak naprawdę potrzebny do powstania dzieła bo jest to kwestia całkowicie indywidualna.

J.P: Ja powiem inaczej – każdy obraz nigdy nie jest skończony. One są skończone tylko dlatego, że musieliśmy sobie powiedzieć definitywnie: koniec.

A jest obraz, który sprawił Wam największą trudność i był pewnego rodzaju wyzwaniem?

M.P: Na pewno ten nasz wspólny, malowany wraz z bratem: Próba sił. Tworząc go musieliśmy dojść do pewnego rodzaju konsensusu.

To trochę abstrakcyjne wizja, jak dwóch malarzy może stworzyć jeden obraz. Mimo, że stylowo jesteście podobni to każdy ma indywidualne cechy, nie tylko osobowościowe, ale i widoczne w ruchu pędzla.

M.P: Tak, dlatego nie chcieliśmy, żeby zostało to zauważone. Dążyliśmy do tego by obraz był spójny pomimo, że malowaliśmy go wspólnie. Na początku ja malowałem lewą część, Krzysztof prawą. Później się zamienialiśmy. Cały czas próbowaliśmy się uzupełniać z każdej ze stron. Była to nasza Próba sił.

K.P: Ja miałem również wielkie trudności z innym dziełem – Nienasyceni przedstawiającym ludzi ze świńskimi łbami. Obraz ten powstawał w Barcelonie i malowałem go w bardzo małym mieszkaniu. Na moje nieszczęście znajdował się naprzeciwko mojego łóżka. Spędziłem tam rok, może kilka miesięcy. Teraz już wiem, że nie mogę malować tam gdzie śpię. Doszło do tego, że nie potrafiłem zmrużyć oka ponieważ cały czas patrząc na niego miałem świadomość, że nie jest skończony. I zacząłem śnić po nocach o ludziach, którzy się zamieniają w te hybrydy.

J.P: Dobrze mieć swoje miejsce by móc swobodnie pracować. Daje to na pewno poczucie bezpieczeństwa i komfortu tworzenia. Chociaż był pewien moment, gdy wszyscy w trójkę mieliśmy jedną pracownię.

M.P: Niedawno otworzyliśmy Małą Akademię Sztuki, gdzie prowadzimy zajęcia z malarstwa i rysunku. Dla nas jest to również miejsce gdzie możemy tworzyć. Już na pewno nie mamy takiego problemu jak kiedyś.

A jak traktujecie technikę wykonania obrazu? Patrząc na Wasze dzieła jest to na pewno bardzo ważny aspekt.

J.P: Malarstwo i umiejętności techniczne, łączenie farb. Nie ważne jaki obraz będziemy malować, czy realistyczny, surrealistyczny czy abstrakcję. Artysta wie, albo raczej powinien wiedzieć, jak mają ze sobą współgrać kolory, jak mają osiągnąć pewien efekt i jak przede wszystkim obraz ma przetrwać wiele lat.

K.P: U podstaw sztuki abstrakcyjnej leży realizm. Jeżeli weźmiemy realistyczny obraz i podzielimy go na dziesięć tysięcy kwadratów to jednocześnie powstaje dziesięć tysięcy obrazów abstrakcyjnych.

J.P: Cały świat jest złożony z abstrakcyjnych tworów, a te twory to czysta energia, która przeobraża się w widoczne już dla nas realia.

A czy istnieją malarze, których najbardziej cenicie?

J.P: Ja bardzo cenię Rembrandta.

M.P: Mnie się podoba malarstwo taty!

K.P: Mnie również!

J.P:  Teraz podobają mi się oczywiście synowie. Ale wcześniej barokowi mistrzowie. Rembrandt dlatego, że swoje obrazy miał przemyślaneod początku do końca. Myślę, że ten warsztat, który kiedyś reprezentowano odżyje na nowo. Tak jak było z secesją – niszczono secesyjne budowle bo uważano, że jest to „kiczowaty” styl . A on jednak powrócił.

K.P: Teraz rozgrywa się batalia o człowieka, który zaczyna być eliminowany z życia. Wszystko obsługuje technologia, nawet rzeźby są drukowane za pomocą drukarek 3D. Trzeba walczyć o rzemiosło, które mocno zaczyna zanikać.

Pytanie podsumowujące: co jest w takim razie dla Was najważniejsze?

M.P: Wytrwałość, warsztat, a przede wszystkim rodzina. Tak jak moją uśmiechniętą muzą obecnie jest moja żona – Hortensja. Wszyscy się w pewien sposób uzupełniamy.

K.P: Myślę też, że w moim przypadku malarstwo nie wynikało z czystej komercji, z chęci bycia znanym, wielkim i podziwianym artystą. Dla mnie malarstwo było formą pewnego rodzaju misji. Malując można przekazać odbiorcy bardzo dużo wartości, które są dla mnie ważne. Można opowiedzieć swoją historię, można pokazać istniejące problemy społeczne, a przede wszystkim można coś zmienić.

J.P: Malowanie jest szkołą, która trwa przez całe życie.